– Elektryka i oprzyrządowanie to niekończąca się opowieść. W wykrojnikach, w obróbce miedzi i mosiądzu, ciągle uczę się czegoś nowego i coś odkrywam. Chyba dlatego praca jeszcze m się nie znudziła – opowiada Dariusz Skowron, który w ERKO pracuje nieprzerwanie od ponad 30 lat.
– Nie obrazi się Pan jeśli powiem, że można Pana zaliczyć do weteranów ERKO?
– Chyba nie. W końcu mogę się pochwalić najdłuższym stażem (śmiech). Dokładnie 22 czerwca minęło mi 30 lat w firmie.
– Dlaczego tak dokładnie zapamiętał Pan tę datę?
– Bo to taka pamiętna data. To w zasadzie pierwsza taka poważna praca. Oczywiście miałem przed ERKO jakieś zajęcia i coś tam robiłem, ale to były trochę inne realia. W latach 90. Było dość trudno o pracę i, niestety, standardem było „robienie na czarno”. Nawet po parę miesięcy. W ERKO podejście było inne. Od samego początku. Choć można powiedzieć, że trafiłem do firmy… po znajomości.
– Jak to „po znajomości”?
– Po prostu do pracy zarekomendował mnie mój ojczym. Wówczas pracował w ERKO już chyba ze trzy lata jako narzędziowiec, więc miał pewne doświadczenie. Mieszkałem wtedy z rodzicami w Dobrym Mieście, więc dojeżdżaliśmy do Jonkowa do pracy całkiem solidny kawałek. Człowieka nie było stać na samochody czy inne luksusy, więc dojeżdżało się autobusami.
– Ile zajmował Panu dojazd?
– Około 40 minut.
– O! To nie tak źle jak myślałem!
– Dojazd był bezpośredni. Kursy nie odbywały się przez Olsztyn, tylko wioskami – przez Świątki i inne miejscowości. Całkiem sprawnie to wtedy działało i dojeżdżałem tak sobie przez parę lat. Aż w końcu człowiek dorobił się samochodu.
– Jak wspomina Pan swoje początki w ERKO?
– Początek to był oczywiście okres próbny. Ojczym polecił mnie świętej pamięci szefowi Romanowi. Okres próbny trwał chyba koło dwóch miesięcy, a później dostałem angaż na stałe. Na początku zajmowałem się elektryką, bo jestem z zawodu elektro-energetykiem. Stopniowo przyuczano mnie jednak do obsługi pras. Ich ustawiania, nadzorowania i tak dalej. To moja specjalizacja do dziś.
– Ze względu na staż młodsi koledzy zwracają się do Pana per „mistrzu”?
– To akurat ciekawy wątek. Po około dwóch latach pracy w ERKO rzeczywiście zostałem mianowany mistrzem. Zostałem wówczas mistrzem produkcji. Byłem więc mistrzem dosłownie. W 2009 roku w firmie miała jednak miejsce pewna restrukturyzacja i wróciłem do obsługi pras.
– Rozumiem jednak, że kolegom nadal zdarza się pytać o radę?
– Oczywiście. To na porządku dziennym. Nie żebym się chwalił, ale chyba każdy z zespołu o jakąś kwestię już mnie podpytywał. Dla mnie to żaden problem. Na tym również polega moja praca. Tu sprawdzić, tam komuś doradzić.
– Nowi z automatu trafiają do Pana na małe przyuczenie?
– Z reguły rzeczywiście tak jest. Nade mną jest oczywiście kierownik, ale te praktyczne kwestie najlepiej tłumaczy się oczywiście na podstawie doświadczeń. No, a doświadczenia w tym co robię na pewno mi nie brakuje.
– Jak dziś wygląda Pana typowy dzień w ERKO?
– Ostatnio najwięcej uwagi poświęcaliśmy przeprowadzce, ale to już za nami. A tak standardowo? Pracuję od 6:00 do 14:00. Przeważnie zaczynam od analizy tego, co się działo na drugiej zmianie. Pracujemy w systemie zmianowym i tak to musi wyglądać. Musimy wiedzieć, czy coś się nie zepsuło, czy nie było żadnej awarii. Analizujemy ich notatki i uwagi. A później jedziemy zgodnie z harmonogramem. Ustalamy priorytety i działamy. Oczywiście są wypadki losowe, bo przy produkcji różne mniejsze i większe awarie to normalna sprawa. Jest też „sto pytań do Darka”, czy coś się da, czy coś można i tak dalej. Ale tak jak mówiłem, to też część mojej pracy. Pewien schemat pracy da się jednak założyć.
– Jakie zastosowanie mają wyroby, które wychodzą spod Pana ręki?
– To wszystko, co wychodzi z pras, czyli najróżniejsze końcówki, złączki. Zastosowań tych wyrobów są po prostu tysiące. W elektronice, elektryce, w takiej grubszej energetyce. Śmiało można powiedzieć, że mamy z tym do czynienia w codziennym życiu.
– Wspominał Pan o dojazdach. Dziś ma Pan daleko do pracy?
– Nie. Mieszkam w miejscowości Łomy. To już gmina Jonkowo. Śmieję się, że to „mój koniec świata”, bo za moją miedzą jest koniec gminy.
– To praca sprawiła, że przeniósł się Pan do gminy Jonkowo?
– Nie. Spowodowała to nie praca, a… żona (śmiech).
– To chyba drugi najczęstszy powód takich przeprowadzek.
– Może być. W moim przypadku tak jest. Jest jeszcze jedna ciekawostka. Co prawda żony nie poznałem w pracy, tylko w zupełnie innych okolicznościach, ale… ona też pracuje w ERKO.
– A to już w ogóle ciekawa historia! Mam jednak nadzieję, że po pracy znajduje Pan chwile na relaks i realizację pasji?
– Można tak powiedzieć. Mieszkam na wsi, mam sporą działkę i ogródek. Do tego staw. Jest co robić. W stawie mieszka całkiem sporo rybek, a ja lubię wędkować, więc zdarza się, że sobie posiedzę.
– Co bierze najlepiej?
– W moim stawie karp, karaś i lin…
– …to chyba nie jest to oczko wodne, tylko całkiem konkretny staw!
– Taki rekreacyjny, nie żaden hodowlany. Ale ryby biorą, nie da się ukryć. Żona też wędkuje. I to chyba nawet więcej niż ja. Więc mamy takie wspólne zajęcie można powiedzieć.
– Super odskocznia. Zastanawia się Pan czasem, kto przejmie po Panu pałeczkę w pracy? Z kadrami nie jest chyba teraz lekko. Coraz trudniej zrekrutować kompetentnego pracownika do pracy przy produkcji.
– To trudne pytanie. Tego narybku jest mało, nie da się ukryć. Nie chcę oceniać młodych ludzi, ale moim zdaniem brakuje im praktyki. I tej w szkołach, i tej w życiu. Ja mam za sobą zawodówkę i technikum. Najpierw skończyłem Zespół Szkół Budowlanych, jeszcze przy Pstrowskiego. Obecnie jest tam liceum, a w moich czasach był to Zespół Szkół Budowlanych Kombinatu Budowlanego. A technikum kończyłem w Zespole Szkół Mechaniczno-Energetycznych przy Kościuszki. Najpierw miałem zawód wyuczony elektromonter, a później elektro-energetyk. Nie bałem się iść do pracy.
– Problem w tym, że dzisiejsza młodzież wciąż chętniej stawia na licea ogólnokształcące niż na solidne szkoły zawodowe.
– Nie wiem jak to ocenić. Moim zdaniem konkretny zawód daje pewien komfort. Widzę po chłopakach, którzy przychodzą do nas i coś potrafią. Wiem, że dadzą sobie w życiu radę. Wiele młodych osób zanim się czegoś nauczy myśli dziś jednak o pieniądzach. Rozumiem to, ale moim zdaniem najpierw trzeba coś zaoferować.
– Na koniec zapytam jeszcze o przeprowadzkę do nowej siedziby. Pana zdaniem jest to największe wydarzenie w dotychczasowej historii?
– Na pewno. To naprawdę wielka sprawa. Choć pod koniec lat 90. też działo się sporo, bo powstawał ten nasz zakład „na górce”. To też było bardzo duże wydarzenie. Dolny zakład miał małe hale, było już trochę ciasno. Rozbudowa siedziby dała wówczas solidny oddech. Moim zdaniem tamta zmiana również była potężnym krokiem naprzód. Nie chodzi tylko o rozbudowę, ale również wprowadzenie nowych technologii czy usprawnień. Wszystko zaczęło się wtedy dziać szybciej. W tamtych czasach nie myślałem, że będzie mnie czekać przeprowadzka do nowej siedziby. Dopiero 5-6 lat temu zarząd zaczął wspominać o potrzebie przeprowadzki. Tak też się stało.
– Lubi Pan nadal swoją pracę po tych 30 latach?
– Tak, jeszcze mi ta praca nie zbrzydła. Po prostu lubię to, czym zajmuję się na co dzień. Elektryka i oprzyrządowanie to niekończąca się opowieść. W wykrojnikach, w obróbce miedzi i mosiądzu, ciągle uczę się czegoś nowego i coś odkrywam. Chyba dlatego praca jeszcze m się nie znudziła.